Informator: Andrzej Komander, ur. Hinderbung (Zabrze), 1959; pochodzenie rodziców: górnik i pielęgniarka, współmałżonka - pielęgniarka, pochodzi z Nowego Lwowa (Bytom – obecna dzielnica Rudy Śląskiej), wykształcenie średnie, służył w wojsku ochrony pogranicza.
 Zapis i opracowanie: Monika Kresa. Weryfikacja: Halina Karaś.
 Mom 
godać po ślunsku, a 
wiync zacynom 
łod poczo
untku, robia 
na grubie już dwajścia trzy lata. Pierszo moja szychta to było na tysiąc. 
Jag mom gadać po śląsku, to najlepiej 
ło tym, o cymś, kaj się ro
ubi. A wiync, rano 
przyłaża na gruba i ida pod figurko świyntyj Barbórki, żeby 
się porzykać ło szczęśliwy wyjazd i 
ło to, za tych, którzy już z dołu nie wyjechali. Potym 
idymy wszyscy razym na 
cechownio, tam nos wszyscy dzielo
um, co mómy, 
kaj, 
kiery do przodka iść. 
Potym idziymy na 
markownio, tam pobieromy znaczki, tak to są takie nasze paszporty, jak te
yn znaczek pokoże
ymy, to kożdy wie, 
jag on ma miano, kaj miyszko, 
wiylo ma dzieci, jak się jego babo nazywo. Nastympnie idymy do 
badyhauzu, w badyhauzie muszymy się przewlyc, bo na dole się strasznie 
maraszymy, a wie
ync muszymy 
się łoblec w gumioki, 
fuzlapy i 
arbajtiur, do tego mamy 
hełm i lampa. 
Lampa pobieromy na markowni, pierwej to byli karbidki, ale że karbid jest niebezpieczny, wytwarza taki gaz metan, który bardzo wybuchowy i na dole jest zwalczany. Nastympnie zjeżdżomy na dół szelo
um, 
szela to jest jeden z najszybszych urzo
undzeń na grubie. Pe
yndzi dwanoście metrów na sekunda, to możecie się 
fojszturować, jakbyście we wieżowcu jechali jakom tak 
gibko, nikiedy jak się tak sto raza się rozflektuje, to ona się wybije. Jak wybije, to wszyscy majom niekiedy kolegi na plecach, ona gibko stanie i człowiek nie wie, co się robi, czy leci na dół, w bok, czy do góry. Ja
g już szczęśliwie zjadymy na dół, to idymy na maszafty, maszafty to jest taki pociu
ng osobowy do 
berkmurów, ni
ekiedy by się taka jazda, takom maszafto
um przydała i kibicom Legii, jak w|ywali to jedzie po 
tregrach, to czy
nsie na wszystkie strony, a jak zawsze z gibką maszyno jedzie i na bazy wali, i to człowieka 
ciungnie, a tom maszaftom, to przecież para metrów, az się kapnie, ze stano
unć. Wszyscy z tej manszafty wyłazum, manszafta 
kipujum, na tor stawiajum, i jadom dale
ij. Ale na poziomie tysiąc czydzieści takich manszaftów nie ma, bo jest za dużo metanu. Potem ide
ymy przekope
ym do przodka, w przodku jak to w przodku, nie tak to pierwej bywało, że wszyscy jedni do drugich godali, teraz i 
berkmon to się musi nauczyć gadać po polskiemu, bo je za dużo goroli, a gorole to so takie stworze
ynia, które przyjeżdżajom na Ślu
nnsk z całej Polski. Tera je mało goroli, a wiyncej tych basztardów, a b|asztardy to so takie 
kr¦ojcuki, h|anysa z gorolem. Potem ja
g już wszystko się podzielymy, co momy robić, 
bierymy się do roboty, śnia
odanie 
kiery tam co mu, jedyn mo chleb z 
bajlagom, a i kiery to i majo
um i z marmo
uladom. Jedyn kolega to mioł, zawsze godoł, że mioł 
chleyb z kotletym, a potem się okazało że on miał chlyb z 
ajerkuchym. Jak ju 
zacymy sie robić, to ta jede
yn weźnie 
pyrol, wali w środku obie 
guki, drugi weźnie mały kilofek wykajpi znuć i wiyncej zrobi jak tyn z tym pyrolem. Teraz to już tak jadymy wiyncej kombajnami i taśmami. Taśma to jest takie urzo
undze
ynie, w którym sie 
łodstawio urobek, z przodka pod szyb, wiado
umo, że taśmami 
nie idzie jeździć, ale so
um takie mundre, co na tych taśma
h jeżdżo. Ostatnio 
żech spotkał takiego gorola, co 
jechoł taśmom i się trzymoł za kraje. A taśma jest prowadzona po rolkach, ja
g on się trzymał za te kraje, to mu całe palce te rolki poobijało u nóg. Taśmom się fajnie jeździ, ale pieruńsko palce bolom, bo on nie wiedzioł, że na taśmie się leży, a się nie 
trzimie. Potym jag i kiedy się człowiek spoci, jak przewinie te 
f¦uzlapy, to tak śmierdzi, choćby w klotce z małpami.  
Choćby tfórza ruształ. U hazieli, ale no 
haziel to wiecie to jest taki wychodek, to jest taki przybytek ulgi, to pierwej było, jeszcze jag miał serduszek, to było fajnie, bardzo fajnie. Po wyjeździe wszyscy ido na flaps. Flaps to jest taki posiłek, regeneracyjny, kiery jednemu górolowi życie uratowa
oł. To było tak: dostał wypłata, pierwyj to poszedł na sztriptiz, do szynku, jeszcze go 
obciupali z piniyndzy i nie mioł nic. A do piyrszego, do dziesio
untego trzeba było żyć. To dostoł kartke na flaps i zawsze jeszcze od kolegi wziun, wiadomo 
hanysy to tam zawsze jakoś wyżyjo
um. Oni tam, baby im zrobiom, a taki gorol sum jest tam na tym 
wólcu, to co mo robić. Na gorzoła, i potem flaps, gorzoła i flaps i tak żyje cały miesio
unc. Dziynki.