W czydziestem siódmem roku moja babka ze swojim synem Jonkem śli na 
łOkrungłe do 
miesiącka. Nieśli mojke, a 
mojke to wi Pani jak to tam nazywali, te wichy tego, bo to szli n|a imieniny. I to tak kowołek, moze sto metrów od nasej ch|ałupy, 
wzieni na ramie, wuje
g Jonek wzion za grubsy koniec, babka za 
ciejsy i skrzypki wziął pod pazuche i idom. I tak sto metrów 
łod naszej ch|ałupy stoła tam tako 
wozówka, no i 
paczom wychodzi chłop. Chłop w 
cornym ubraniu i głowa pod pazuchom, a 
łon idzie bez głowy. I... 
wyseł tak moze dwa kilometry z nimi razem, ale babka sie do swojigo syna nie 
łodezwała, bo taki miała strach, ze nie wiedziała jak 
stupo po ziemi nogami. Aż wyśli na same 
łOkrungłe, tam do moji pra pra babki, o... wbili te mojke koło płotu, uwiązali, weśli do chałupy, a Jonek, jak to skrzypki – wesoły chłop – połozył, śmieje sie, a paczy na mame, a mama Re... Rejna. No, godo, synu widzi
ełeś co? Mamo, jo ni
dz nie widzioł, a coście widzieli? Nady zaroz 
łod Rusyna, tam z tej wozówki wyseł chłop b|ez głowy, głowe mioł pod pazuchą i gna..., do samej warszawionki szeł s nami b|ez głowy. No, godo, to taki ciarki psiesły po tyk 
ludziak w 
ch¦ałupie, ze zoden wiecór nie kcioł na 
pole wyjś. No, a drugi zaś było tak, ze na 
łOkru
ngłem, u Kupcoka, umar chłop babie. No i tak zawse 
ch¦odzowoł do chałupy i zawse ji tam rusoł g|orkami, sprzątoł, tak sie kr
yeńcił. No i jednego razu, jak mu kl
yeła, to dobrze robiuł, a jak dobrze po|stympowała, to wszystko na 
łopag robiuł. Jed|nego razu, ji zachorowała jałówka, a Franek psiseł za 
łokno, godo: K|arola, weź jałowcysko do potocyska, jałowcysko 
łokodź. No ale 
łona se myśli: O ni. Wziena jałówke, na... na powróz, włozyła, wziena, 
trzi razy w lewo koło sopy 
łoprowadziła i 
prziniesła, prziwiedła do sopy, uwiązała. Wesła do| kuchni, a 
łun stoi w 
łoknie: Aleś mnie dała na potępieni. Juz 
łod tego casu więcy – ja
g ona tak z|robiła, te j|ałówke dała – 
łod|wiedła i tego, juz więcy do jej chałupy nie psiseł. A tak, kilkanoście roków chodził, prześladowoł jom. No... A drugi... Moja kochano, było tak, ze m
łoj teściu, Ludwik, mioł kuzyna na Kubiesówce. No i bili tam świnie. Bi
yli świnie, no i jag juz to zabite, 
łoparzone, w kuchni n|a korycie to l'ezy. A oni tam 
cosik uskwarzyli, troche tyk skwarków, 
łoskóbków, tego mięsa, no i jedzom. I psiseł wędrowny, taki chłop, taki 
ziebrok ch
łodził. No i... na 
łoni zaś, na po co ześ juz tu psiseł, co ześ tu psiseł? No i oni go nie 
po¦cynstowali nic
ym. I godali, dej zaro zabierze, po coś tu przyseł? No to jak chłop, ten ziebrok wyseł, świnia za nim z koryta do chlywka. No, masorz był 
śmigły chłop, noż za cholywk
ie do gaci, poseł do chlywka, wbił do sufitu, to godali ze do 
powały. Świnia sie wróciła, z chlywka posła na koryto do kuchni. I tak b|ywało u nas, albo tez i na Kubiesowce, bo tam się to dzioło.