Strona 4 z 9 III. Jedzenie i jego przygotowanie
W międzywojniu i tuż po wojnie, bo o tych latach opowiadały informatorki, inne było wyżywienie. Jedzenie było samodzielnie przygotowywane z własnych produktów, o czym tak mówiła p. M. Szczepanik z Woźnik: „Swoje było wszysko jedzynie, nie tak jak w sklepie dzisiaj, po wszysko sie do sklepu idzie dzisiej”. Na śniadanie były: barszcz albo polewka (też polywka) z kartoflami, kasza jaglana ze słoninką lub chleb z masłem i twaróg, a do tego zwykle kawa z mlekiem, ale kawa zbożowa, własnoręcznie mielona z prażonego zboża i przyprawiona kupioną w sklepie cykorią. Żadna z informatorek nie lubiła polewki, czyli zupy na kwaśnym mleku lub serwatce (czasem tylko wodzie) doprawionej mąką, która tym się różniła od barszczu, że ten ostatni był na zakwasie, por. wypowiedź: „No to mąke sie zarobiło w jakim takim dzbanuszku, abo w słoiku takim wiynkszym, z wodą mąke i to troche tak przekisło (...) i to był taki barszcz, taki kwaskowy, to jak barszcz, to był na śniadanie”. Na obiad często były ziemniaki z kwaśnym mlekiem, cienkie kluski z żytniej mąki wałkowane lub „kulane w ryncach” ze słoninką czy placki z tartych ziemniaków nazywane plindzami (też plyndzami, plencami lub plyncami), które tak wspomina p. Szczepanik: „To sie zetrze na tartce, no nie, kartofelke, i późnij troche mąki do tego sie wsypie, dużo nie, żeby nie za dużo. No i na patelnie, tam na, na słonine czy tam na, na taki szmalec, i sie upiekło taki placek taki. Plindze sie to nazywały, to były to fajne”. Z gotowaną kapustą podawano prażaki (też prażoki, prażuchy), przyrządzane następująco: „Jak sie kartofle ugotowały, jeszcze zacym sie ugotowały, to troche sie wsypało tyj mąki do tego garka, żeby sie troche mąka zagotowała. No i późnij to sie odcedziło i sie ugnietło”. Bardzo rzadko jadano mięso, co tak wspomina ta sama informatorka: „Mięso, pani, mięso to nie było mięsa. Mięso to było na Zielune Świątki, na Wielkanoc, na Boże Narodzenie. A tak to słoninką sie krosiło, a mięsa nie było”. Mięso podawano podczas wesel, początkowo – zarówno w Woźnikach, jak i w Chojnem – było to pokrojone mięso, gotowane w kapuśnicy, czyli soku z kwaszonej kapusty, potem na weselach podawano rosół i różnorodne pieczone kotlety. Gospodynie same robiły ser i masło oraz piekły chleb. Masło robiło się w kierzynce ze śmietany zebranej z zsiadłego mleka, a chleb pieczono raz w tygodniu, zwykle w sobotę. Z poprzedniego pieczenia zostawiano rozczynę, czyli trochę ciasta, które w międzyczasie skwaśniało, dodawano do niego mąkę i trochę wody, wyrabiano w dzieży albo na nieckach, a następnie formowano kilka bochenków (nazywanych też bułkami), układano w koszyczki, żeby się „ruszyły” i pieczono w specjalnym piecu (na dole murowanego pieca była wnęka do pieczenia chleba).
|